01100100
01101001
01100111
01101001
01110100
00101101
01100001
01101100
01101100
00101101
01101100
01101111
01110110
01100101
Pierwszemu, przypadkowemu zresztą kontaktowi z twórczością Digit-All-Love towarzyszyło ogromne zdziwienie, kiedy to odkryłem, że owa formacja jest kawałkiem ciasta polskiej (a dokładnie wrocławskiej) sceny trip-hopowej, która to scena - przynajmniej w moim odczuciu - nie rozpieszcza nas światowej klasy rodzynkami (prawdę rzekłszy, nie zdawałem sobie nawet sprawy z jej istnienia...) Gdyby nie szybki risercz i skłonność D-A-L do kompozycji w rodzimym języku (na debiutanckim krążku akurat "Matula" z rozczulającym folkowym! zacięciem), to zapewne trwałbym w błogiej nieświadomości, będąc przekonanym o chociażby bristolskim rodowodzie tej kapeli. Poza tak oczywistymi skojarzeniami jak Portishead ("Run away") i Massive Attack ("I learn to be a man"), słychać też reminiscencje Björk ("Skinflower") i Hooverphonic ("Candy Castle"), Moloko ("Don't expect too much") a nawet Under Byen ("If U Could"). Muzyka raz to oscyluje wokół surowych, połamanych i psychodelicznych bitów, innym razem zaś traci na "wadze" i przeskakuje w okolice rozmarzonego chill-out-u. Głos Natalii Grosiak czasem oszczędny i uroczy, w niektórych utworach pokazuje pełnię możliwości i pazur. Warto dodać, że niemalże wszystkim utworom na debiutanckiej płycie towarzyszy sekcja smyczkowa (skrzypce, altówka i wiolonczela). Moim zdaniem flirtowanie ze "smyczkami" (lub innej maści instrumentami "klasycznymi") w szeroko rozumianej muzyce rozrywkowej grozi popadnięciem w patos, kicz, a w najlepszym wypadku - niepotrzebne przerysowania. Na "Digit-All-Love" tak się na szczęście nie stało, bowiem wszystko bardzo ładnie dopełnia brzmienie poszczególnych utworów. Słuchając tej płyty byłem dumny, że taka wisienka powstała nad Odrą. Z pewnością nie byłoby wstydu na szczycie tortu, w każdym razie ja mocno trzymam kciuki, żeby wrocławianie tam właśnie zawędrowali. Chapeau bas!