26.4.11


01100100
01101001
01100111
01101001
01110100
00101101
01100001
01101100
01101100
00101101
01101100
01101111
01110110
01100101


Pierwszemu, przypadkowemu zresztą kontaktowi z twórczością Digit-All-Love towarzyszyło ogromne zdziwienie, kiedy to odkryłem, że owa formacja jest kawałkiem ciasta polskiej (a dokładnie wrocławskiej) sceny trip-hopowej, która to scena - przynajmniej w moim odczuciu - nie rozpieszcza nas światowej klasy rodzynkami (prawdę rzekłszy, nie zdawałem sobie nawet sprawy z jej istnienia...) Gdyby nie szybki risercz i skłonność D-A-L do kompozycji w rodzimym języku (na debiutanckim krążku akurat "Matula" z rozczulającym folkowym! zacięciem), to zapewne trwałbym w błogiej nieświadomości, będąc przekonanym o chociażby bristolskim rodowodzie tej kapeli. Poza tak oczywistymi skojarzeniami jak Portishead ("Run away") i Massive Attack ("I learn to be a man"), słychać też reminiscencje Björk ("Skinflower") i Hooverphonic ("Candy Castle"), Moloko ("Don't expect too much") a nawet Under Byen ("If U Could"). Muzyka raz to oscyluje wokół surowych, połamanych i psychodelicznych bitów, innym razem zaś traci na "wadze" i przeskakuje w okolice rozmarzonego chill-out-u. Głos Natalii Grosiak czasem oszczędny i uroczy, w niektórych utworach pokazuje pełnię możliwości i pazur. Warto dodać, że niemalże wszystkim utworom na debiutanckiej płycie towarzyszy sekcja smyczkowa (skrzypce, altówka i wiolonczela). Moim zdaniem flirtowanie ze "smyczkami" (lub innej maści instrumentami "klasycznymi") w szeroko rozumianej muzyce rozrywkowej grozi popadnięciem w patos, kicz, a w najlepszym wypadku - niepotrzebne przerysowania. Na "Digit-All-Love" tak się na szczęście nie stało, bowiem wszystko bardzo ładnie dopełnia brzmienie poszczególnych utworów. Słuchając tej płyty byłem dumny, że taka wisienka powstała nad Odrą. Z pewnością nie byłoby wstydu na szczycie tortu, w każdym razie ja mocno trzymam kciuki, żeby wrocławianie tam właśnie zawędrowali. Chapeau bas!


23.4.11

Obłęd udzielony (folie á deux), nazywany także paranoją indukowaną, klasyfikowany według ICD-10, jako F 24 - indukowane zaburzenia urojeniowe.

Kryteria diagnostyczne:
1.Dwie lub większa liczba osób podzielają to samo urojenie lub system urojeniowy i wspierają się wzajemnie w tym przekonaniu.
2.Pozostają one w niezwykle bliskim związku.
3.Są dowody wynikające z powiązań czasowych lub w kontekście wydarzeń, że urojenie zostało indukowane u biernego członka(członków) lub grupy w wyniku kontaktu z członkiem aktywnym.

W psychozie tej osoba bliska choremu zaczyna wierzyć w prawdziwość wypowiadanych przez niego urojeń, a następnie zaczyna je sama wypowiadać. Najczęściej obie osoby są związane bardzo silnym związkiem emocjonalnym, połączonym z izolacją społeczną.

Paranoja udzielona może dotyczyć więcej niż dwu osób, czasami system urojeniowy chorego przejmowany jest przez całą rodzinę, a nawet społeczność.
Znane są przykłady całych wiosek, zwykle żyjących w znacznej izolacji, których mieszkańcy podzielali przekonania urjeniowe chorej osoby. Światowy dzień paranoi indukowanej obchodzony jest 14 lutego każdego roku.

Objawy psychozy indukowanej ustępują zwykle po rozdzieleniu osób, u których ona wystąpiła.

19.4.11

Gdy myślę optymistycznie o przyszłości, to słyszę w niej muzykę - nie jedną, lecz wszystkie jej rodzaje

- John Cage

Amen.

6.4.11



faktura:
1.sposób koordynacji melodii i harmonii.
2.charakterystyczne cechy powierzchni przedmiotu.


Jeśli chciałoby się mówić o fakturze muzyki, bardziej oczywistą z dwóch wyżej wymienionych definicji wydawać by się mogła pierwsza z nich. I gdyby wziąć na warsztat pierwszy lepszy utwór, patrząc przez pryzmat jego naturalnej instrumentalnej polifoniczności, rzeczywiście odnoszenie się do pierwszej definicji byłoby jak najbardziej trafne. Co raz częściej jednak utwory muzyczne rezygnują częściowo lub zupełnie z muzycznych paradygmatów melodii, rytmu i harmonii, na rzecz szumu, arytmii i dysonansu. W takim przypadku odwoływanie się do pierwszej definicji, jakkolwiek również słuszne - wszak szumy mogą w utworze koegzystować na takich samych prawach jak wszelkie inne dźwięki tworząc pewną fakturę (rozumianą jako sposób koordynacji dźwięków właśnie) - wydaje się być nieco mniej adekwatne. Fakt ten bardzo dobrze unaocznia (lub jak kto woli - unausznia) akuzmatyczna twórczość Christiana Fennesza. Ostatnio zasłuchałem się trochę w "Venice" i wciąż towarzyszyło mi nieodparte wrażenie, iż idealnym pojęciem za pomocą którego można tę płytę opisać jest właśnie jej faktura. Faktura rozumiana jako charakterystyczna cecha powierzchni d ź w i ę k u. Dźwięk jak wiadomo, powierzchni jako takiej nie ma. Sęk w tym, że brzmienie na "Venice" nie flirtuje także zbyt wiele ani z melodią ani z rytmem, rzadko z jakąkolwiek harmonią. Trudno zatem określić jego fakturę w klasycznie muzycznym tego słowa znaczeniu. Wsłuchując się w kolejne utwory można jednak dojść do wniosku, że muzyka tu została obdarzona właśnie atrybutem tej "drugiej" faktury. Z głośników dobiegają bowiem szorstkości, chropowatości, czasem metaliczne gładkości, różnego rodzaju szumy, zgrzyty i skrzypienia. Wszystkie osadzone w sennym, dronowym basie. Wycinki pewnej rzeczywistości. Pewnej nieskończoności. Przestrzenne impresjonistyczne krajobrazy bez konturów.

Wydawnictwo wymaga od słuchacza pewnej uwagi i skupienia, które zostają wynagrodzone odmalowaną w głowie niezliczoną ilością obrazów wynurzających się z tej (tylko) pozornej krzątaniny dźwięków. Odstępstwami od fakturalnego charakteru płyty są "Transit" - tu odstępstwo jest jednak tylko częściowe, gdyż w tle melodyjnego wokalu słychać znajomy noise - oraz gitarowa "Laguna", która ewidentnie stanowi wyjątek mający potwierdzajać regułę.

1.4.11