4.6.11

Gdzieś pomiędzy ultrafioletem dusznego klubu i ciosem basu rykoszetującego od jego ścian a bezkresną przestrzenią i nieboskłonem można by umieścić album "Ring" Cameron Merisow znanej szerszej (lub też węższej) publiczności jako Glasser. Już pierwszy utwór bardzo dobrze oddaje eklektyczny charakter reszty kompozycji na płycie. Postmodernistyczny eklektyzm współczesnej muzyki objawiający się melanżowaniem różnych, czasem sprzecznych stylów, spowszedniał jednak na tyle, iż przestał per se wprawiać w zachwyt i aby przykuć uwagę słuchacza, trzeba ciut więcej. A "Ring" to ciut więcej w sobie ma. Jako tło niemalże całej płyty, a zarazem jej najbardziej charakterystyczny element, posłużył szeroki wachlarz etnicznych brzmień, korzeniami tkwiących zarówno na czarnym lądzie, dalekim wschodzie jak i kraju kwitnącej wiśni. Brzmienia te bardzo skutecznie zostały pożenione z - na wskroś współcześnie brzmiącymi - syntezatorami i bitami. Przy czym, jak już wspominałem, album bardzo dobrze odnajduje złoty środek pomiędzy dusznością, sterylnością i stęchłością elektroniki a tym bardziej "naturalnym" instrumentarium, które dodaje brzmieniu przestrzenności i świeżości, a nade wszystko - oryginalności. Melodie są chwytliwe i wpadające w ucho, ale nie banalne i naiwne. Nie raz słychać nawet lekki flirt z muzyką eksperymentalną i minimalizmem. No i w końcu (last but not least chciałoby się powiedzieć) - głos Cameron Merisow, przez niektórych określany jako "anielski", też robi swoje. Ja byłbym może ostrożniejszy z przypisywaniem mu "boskości", co nie zmienia faktu, że dla ucha jest bardzo miły, bardzo dobrze dopełnia muzykę a przywodzi na myśl głos chociażby Natashy Khan (w "Apply) czy Imogen Heap (w "Home") co jak dla mnie jest najlepszą rekomendacją.